Życie wśród fanatyków

Co jakiś czas miewam wrażenie, że żyję w społeczeństwie, któremu fanatycy nadają ton. Tym razem nie chodzi mi tylko o fanatyków religijnych. Wiele osób z niechęcią odnoszących się do fanatyzmu tego rodzaju może równocześnie być fanatykami w innych dziedzinach, np. jeżeli chodzi o palenie papierosów. Ale zacznę jednak od jeszcze innego przejawu fanatyzmu – związanego z mediami.

Świętowałem wczoraj 30-tą rocznicę pozbycia się nałogu oglądania telewizora. Motywowało mnie naiwne oburzenie (byłem wtedy jeszcze nastolatkiem): dziennik telewizyjny nie pokazał ani 1 maja, ani 3 maja 1982 r. dużych demonstracji, które odbyły się równocześnie w wielu dużych i mniejszych miastach. To były czasy cenzury i skrajnej stronniczości, ale zaglądam do telewizji co jakiś czas i często się zdumiewam tym, jak sposób podawania informacji mało różni od tego, jaki pamiętam z poprzedniego ustroju. Marna jest hierarchizacja ważności informacji, dobór wygląda na przypadkowy. W zasadzie te wszystkie marne dzienniki, głupie teleturnieje i seriale oraz inne sposoby zanudzania widzów już by mnie nie dotyczyły, gdyby nie to, że coraz trudniej nie oglądać telewizji i nie słuchać radia. Skrajny przypadek to program radiowy albo muzyka nadawana przez głośniki w księgarni. Ale jeszcze trudniej jest znaleźć fryzjera, który nie męczy klientów swoim ulubionym programem radiowym lub telewizyjnym (czy ZAiKS mógłby być tak miły i podwyższyć stawki 10-krotnie?). Telewizory migają i krzyczą w barach, nie można ich uniknąć również w centrum krwiodawstwa (nawet przy samym oddawaniu krwi – personel musi oglądać telewizję, nikogo nie obchodzi, że krwiodawcy nie chcą) i w szpitalu dziecięcym. W tym ostatnim przypadku nie chodzi o telewizor w świetlicy, który mieści się w granicach normy, nawet jeżeli czasem przeszkadza robieniu w tej świetlicy czegoś innego, ale o telewizory kupione do każdego pokoju z chorymi. Trudno mieć pretensje, że w niewielkiej sali musi być upchanych tyle łóżek, że więcej się fizycznie nie zmieści i że w tych warunkach muszą koczować pacjenci i ich opiekunowie (na krzesłach, bo szpitale nie mają pieniędzy na lepsze warunki). Ale dodanie do tych trudnych warunków telewizorów jeszcze bardziej utrudnia, nie pozwala odpocząć, rozdrażnia, przyzwyczaja dzieci do oglądania telewizji, a równocześnie zaprzecza tezie, że szpitale mają mało pieniędzy. Ulubione media straszą też w pracy. Szczególnie uciążliwe jest poznawanie cudzych gustów muzycznych, kiedy się trzeba skupić nad tym, co się ma do zrobienia w ramach zawodowych obowiązków. Trudno uwierzyć, że tak bywa, ale widziałem (i słyszałem) takie przypadki osobiście. W wieloosobowej sali jedna lub kilka osób słucha głośno, nie przez słuchawki, ulubionej rozgłośni, kilka innych osób nie może się skupić i z trudem pracuje. Tak bywa w marnych firmach na zapleczu, ale nie lepiej maja klienci niektórych firm. Pracownicy lub zarządzający, którzy włączają radio w zakładzie fryzjerskim czy w sklepie, nie zauważają, że wielu osobom hałas przeszkadza, nawet dokładnie poinformowani nie przyjmują tego do wiadomości. To zachowanie typowe nie tylko dla tego rodzaju fanatyzmu.

Niewątpliwie nie wszyscy palący papierosy są uciążliwi, ale takich, którzy robią to pod oknami albo przy wejściach do firm jest wystarczająco dużo, aby zatruwać codziennie życie innym. Nie jest to kwestia nałogu, bo w zimie albo przy deszczowej pogodzie można odetchnąć – nagle przestaje śmierdzieć. Kiedy deszcze mijają, na chodniki, balkony i schody wypełzają palacze. Oni nie czują, że śmierdzi, nie zwracają uwagi na odczucia innych. Ale, niestety, ofiary ich chuligaństwa rzadko zwracają im uwagę, bo zwykle zakładają, że tak musi być, że brudu ani smrodu się nie zwalczy. Tak nie jest. Bardzo wielu palaczy daje się przekonać, że nie powinni zmuszać do palenia innych. Tylko nieliczni upierają się, że będą palić tam, gdzie wszyscy muszą przechodzić, bo… „w śmietniku musi śmierdzieć” (autentyczna wypowiedź takiej upartej, a niezbyt rozgarniętej palaczki). Często wina leży po stronie zarządów budynków (im też warto zwracać uwagę), które bezmyślnie sugerują palaczom akurat najgorsze i najbardziej uciążliwe dla innych miejsca, a czasem wręcz upierają się, że popielniczka musi być koniecznie przy samym wejściu. Ten rodzaj fanatyków znacznie trudniej przekonać niż samych palaczy, którzy w większości karnie przeniosą się z paleniem tam, gdzie im to sugeruje popielniczka lub napis.

Znamy fanatyzm religijny wielu biskupów, księży, zakonników, ale ostatecznie można by się nimi nie przejmować, gdyby nie to, że takie organy państwa jak sejm i senat podjęły w r. 2009 i 2010 specjalne uchwały o dyskryminacji nie-chrześcijan poprzez popieranie wieszania wszędzie symboli tej religii. Nawet bez tych uchwał symbole Kościoła Katolickiego widnieją w bardzo wielu szkołach (tam czasem nawet z ołtarzykami ku czci jednego z papieży), szpitalach, a nawet urzędach. Postać katolickiego papieża bywa propagowana nawet poprzez niektóre podręczniki do polskiego, pod pretekstem, że był pisarzem, podczas gdy naprawdę jego utwory nie należą do dzieł wybitnych, na które w szkole warto zwracać uwagę. Do tego dochodzą zajęcia z religii w okienkach pomiędzy lekcjami, tak żeby trudno było je ominąć. Mało kto mówi o tym, że używanie szkoły do szerzenia propagandy religijnej jest nieuczciwe. Tym bardziej, że wykorzystujący ją w ten sposób nie płacą nic za użytkowanie sal. Przeciwnie – to oni są dofinansowywani przez nas, podatników, niezależnie od wyznania czy jego braku. Cały ten interes napędza nie tylko państwo albo fanatyczne samorządy czy dyrekcje szkół, ale również rodzice, którzy – to akurat raczej niewiedza niż fanatyzm – myślą, że propagowanie religii jest tożsame z propagowaniem norm moralnych. Tymczasem wielu katechetów propaguje moralność bardzo odległą od tej, jakiej by chcieli nauczyć dzieci rodzice, których większość, jak sądzę, wyznaje etykę o źródłach oświeceniowych, a nie religijnych. Sam rozziew między zasadami moralnymi w domu i w szkole jest szkodliwy, a poza tym w ten sposób uczy się dzieci kłaniania się fałszywym autorytetom. Jak widać, udało się tego nauczyć ich rodziców. Miejmy nadzieję, że z dziećmi będzie trudniej.

Podobny do religijnego owczy pęd dotyczy też korzystania z oprogramowania. Zadziwiająca jest heroiczna walka z wirusami większości użytkowników komputerów. Większość z nich pewnie nawet nie wie, że są systemy napisane lepiej, a które są odporne na wirusy (sam żyję bez wirusów komputerowych od 19 lat). Tę niewiedzę wpaja, któż by inny – szkoła. W jednym z podręczników znalazłem wyznanie wiary początkującego użytkownika komputerów i Internetu. Do ważnych jego obowiązków należy walka z wirusami. Podręcznik sugeruje, że wirusy muszą być. Uczy też prasa. Obserwowałem kiedyś regularnie teksty jednej z gazet o nowych urządzeniach. O tych z Windows była mowa, że są z Windows, o tych z systemami Apple’a czasem można było się dowiedzieć, że mają np. MacOS-a (chociaż raczej już nie, że to odmiana UNIX-a), o tych Linuxem autorzy informacji pisali podając nazwę odmiany systemu, np. Android, prawie nigdy nie pisząc, że to Linux czyli UNIX. Hodowanie wirusów nie jest największym problemem związanym z bezmyślnym stosowaniem MS-Windows w każdej sytuacji. Te same szkoły, które uczą o wirusach, korzystają z własnej mądrości i kupują systemy MS-Windows, które dobrze sobie radzą z powielaniem wirusów. Wydają nie tylko na licencje, ale też na zarządzanie nimi, na oprogramowanie antywirusowe i użytkowe, zamiast płacić administratorowi tylko za zarządzanie systemami, a same systemy i programy, łatwe do zarządzania, bo unixowe (Linux lub FreeBSD), ściągać w większości za darmo z Sieci, za to bez wirusów. Pieniądze są wydawane przez szkoły lekko (chociaż bywa inaczej), zupełnie jak przez bogate szpitale i centra krwiodawstwa, co opisałem wyżej.

Rodzajem wiary religijnej jest wiara w homeopatię. Potępianą zresztą przez Kościół, do którego przyznaje się wielu wyznawców homeopatii, ale, uwaga, potępiana przez te kręgi nie dlatego, że nie działa i że jest oszustwem, ale dlatego, że funkcjonariusze Kościoła myślą, że jest to działająca magia, tylko, że wroga, bo nie ich. Tymczasem magia homeopatii została wymyślona bez żadnych podstaw rozumowych, „pamięć wody”, gdyby istniała, musiałaby obejmować również wszystkie trucizny i odchody, przez które ta woda w swojej historii płynęła, a badania wykazują, że cukrowe kulki i krople z czystej wody mają skuteczność najwyżej taką jak placebo. Fanatycy homeopatii to mniejszość, ale wpływająca na życie nie-fanatyków poprzez prawo farmaceutyczne. Status homeopatii w tym prawie jest dziwny. Z jednej strony ustawa w ogóle mówi o produktach homeopatycznych, w dodatku nazywając je produktami leczniczymi. Z drugiej – specjalny artykuł powiela wymogi stawiane prawdziwym lekom, poza jednym: „nie wymagają dowodów skuteczności terapeutycznej”. Tak jakby rząd Buzka, który przesłał do sejmu projekt ustawy w tej postaci, nie mógł zdecydować się czy wierzy w homeopatię, czy jednak nie wierzy. Zapewne artykuł ten sformułował ktoś, kto stanowczo wierzył w zyski ze sprzedawania cukru po 1000 zł za kilogram, a więc nie fanatyk, tylko, jak się u nas o takich ludziach mówi, „zdolny biznesmen”.

Można by wymieniać więcej przejawów fanatyzmu i zbiorowej histerii: strach przed GMO i elektrowniami atomowymi (wynikający z braku wiedzy o mechanizmach działania świata, wpływającym też na skłonność do wiary w homeopatię), niechęć do uznania, że nagła nadprodukcja dwutlenku węgla może nie być łatwa do przełknięcia przez ekosystem, pozostawianie swoich kup na ulicy (należących do właściciela psa, który je zrobił), strach przez marihuaną, tak jakby była bardziej szkodliwa od kawy albo nawet od alkoholu, upieranie się przy błędach językowych zamiast ich zwalczania („nie ma słowa «tę»”, „witam”) i wiele, wiele innych, ale nie będę już więcej wymieniał, bo jeszcze sobie narobię wrogów.

Informacje o rafalmaszkowski

http://pl.wikipedia.org/wiki/Rafał_Maszkowski
Ten wpis został opublikowany w kategorii filozofia, fizyka, radio, religia, szarlatani, telewizja, UNIX i oznaczony tagami , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na „Życie wśród fanatyków

  1. JAR pisze:

    Są księża jak Aleksander Posacki z „Naszego Dziennika” (będący zdecydowanie fanatykiem) który UFO, homeopatię i wiele innych spraw z przeróżnych dziedzin uważa za satanizm. I są tacy jak Jacek Maria Norkowski (nie sprawiajacy wrażenia fanatyka) któy nie widzi w homeopatii nic złego.

  2. Historyk pisze:

    chyba nie do końca rozumiem
    co ma zdaniem Waszmości homeopatia do religii i vice versa

Dodaj komentarz